Kobieta
ostrożnie przeszła przez sionkę i zapukała do drzwi izby. Po chwili usłyszała
suche kaszlnięcie i zinterpretowała je jako powściągliwe zaproszenie. Drzwi z
jękiem ustąpiły. Staruszka siedziała zwrócona przygarbionymi plecami w stronę
wejścia.
-
Przepraszam za niespodziewane najście – odezwała się łagodnym głosem żona
Krzysztofa i nieomal natychmiast umilkła zbita z tropu charczącym śmiechem
starej.
-
Niespodziewane najście? – zarechotała szeptucha. – No dajże spokój!
-
Przepraszam, ale nie rozumiem. –
zaprotestowała kobieta.
- Ach
wyczułam Cię dziecko z daleka i nawet się przyglądałam jak się przedzierasz
przez ten zapuszczony maliniak.
- Okiem
duszy? – wtrąciła uprzejmie przybyła.
- Okiem
monitoringu, moje dziecko. – stara odwróciła się do rzędu komputerów, prawą,
sękatą dłonią przebiegła po klawiaturze jednego z nich wylogowując okno
fejsbuka. – Moje kamery wychwyciły cię już przy trasie Białostockiej –
dorzuciła życzliwie. – A co cię tu właściwie sprowadza?
Żona
Krzysztofa przestąpiła z nogi na nogę i pocierając w zakłopotaniu grzywkę
wzruszyła ramionami.
- No? –
zachęcająco rzuciła stara, podnosząc się z trudem z fotela.
W
chałupie zapadła cisza. Szeptucha wiedziała, że lepiej nic nie mówić, poczekać
cierpliwie, bo zwierzenia nieuchronnie nadejdą. Każdy człowiek jest wypchanym
emocjami workiem. W długo nie opróżnianym
musi się popruć nici dyskrecji .
- Mój
mąż – tyle zdołała wyartykułować kobieta, a reszta utonęła w żałosnym łkaniu.
Szeptucha
uznała, to zdecydowanie skomplikowany przypadek. Z westchnieniem wylogowała rocznik 1929 w Naszej Klasie, ustawiła monitoring w stan czuwania i
poczłapała w stronę kuchni węglowej
Odgarnęła
fajerki z największego paleniska i machając gazetą podsyciła ogień. Po chwili
postawiła zielony czajnik na blasze i osiadła łagodnie na pięknym,
tapicerowanym materiałem w kwiaty fotelu. Dopiero teraz żona Krzysztofa
przyjrzała się starowince; spod chustki wymykały się kosmyki intensywnie rudych
włosów.
Farbowanych
zapewne i dziwacznie kontrastujących z jadowicie różową podomką. Dłoń
zwieńczona starannie pomalowanymi na kolor soczystej pomarańczy paznokciami
wykonała gest zachęcający do zwierzeń.
- Cóż
więc z twoim mężem, dziecko?
- Leży
w szpitalu w śpiączce i lekarze twierdzą, że to wylew.
- A ty
w to nie wierzysz? – zapytała, a właściwie stwierdziła stara.
- Skąd
Pani wie?
-
Inaczej nie szukałabyś pomocy u konsultantki medycyny ludowej.
- Tak
to się nazywa? – w głosie przybyszki pojawiła się nutka zaciekawienia.
- Skarbówka,
moja droga. Skarbówka to potęga i ma dalekie macki. Od znachorek haraczu nie
mogą ściągać, więc kazali mi się zarejestrować jako firma w gminie i w
zezwoleniu na prowadzenie działalności, w rubryce rodzaj wykonywanej
działalności napisali „medycyna ludowa – konsultacje”. – westchnęła niezależna
bizneswoman. – No ale o mężu miałaś mówić – dodała po chwili.
- No
więc leży w śpiączce, ale ja nie wierzę, żeby to był udar, a lekarze coś kręcą
i kombinują. Nikt niczego nie chce powiedzieć, zbywają mnie, a gdy zaczynam
drążyć, to obrażają się i zaczynają na mnie wrzeszczeć. Myślę, że coś ukrywają.
- No
pewnie, że ukrywają! – Konsultantka medycyny ludowej energicznie walnęła
pięścią w podłokietnik fotela. – Swój kompletny debilizm i ignorancję ukrywają!
- To
wiem, ale co ja mam zrobić z moim mężem?
- Skąd
pomysł, że to nie wylew? Zauważyłaś coś nietypowego?
- To
przeczucie bardziej. Patrzę na niego i sprawia wrażenie kompletnie obcego a do
tego skoro miał udar, to nie powinien się chyba ruszać a on się tak czasem
próbuje wyginać dziwnie, jak wąż. Może go coś boli?
- Z tym
udarem to niezupełnie tak moje dziecko. No chyba, że powiedzieli, że to
porażenie.
- A
mówili! A raczej szeptali między sobą. To jakaś różnica?
- Duża.
Jeśli doznał porażenia, jak twierdzą, to nie poruszałby się wcale, więc w tym
momencie sprawa zaczyna być podejrzana. – Szeptucha podniosła się z fotela i
podeszła do kaflowego pieca. – Chodź, zaparzymy sobie herbatki. Przyda nam się.
-
Będzie Pani wróżyć z fusów?
- No
cóż – westchnęła konsultantka napełniając kubki wrzątkiem. – pewnie by nie
zaszkodziło, ale bardziej to nam się przyda napar na rozbudzenie. Musimy
pogadać z pewnym wróżbitą przez skypa, a
robi się dość późno.
Stara
wręczyła gościowi kubek a sama ruszyła w stronę komputerów. Zalogowała się i
próbowała połączyć się z rozmówcą, ale bez rezultatu.
- Jakiś
czas temu – powiedziała – byłam na wymianie w Ameryce Południowej i kilka
interesujących prelekcji dotyczyło oddzielenia się duszy od ciała i coś mi się
wydaje, że o takie coś tu może chodzić.
- O co?
To jest możliwe? – szepnęła kobieta z wyraźnym niedowierzaniem.
Nie
doczekała się odpowiedzi, więc przycupnęła na taborecie obok konsultantki i
niecierpliwie obserwowała okno łączenia skypa.
- Nikogo
tam nie ma? – zapytała. – To co teraz zrobimy?
-
Spokojnie dziecko, dorwiemy go na fejsbuku, tu się najwyraźniej ukrywa. – Szeptucha sprawnie zalogowała się na
wzmiankowanym portalu. – O! Jest! Wiedziałam, że się ukrywa. Zaraz go dorwiemy,
spokojnie.
…
Porażony
prostotą rozwiązania w pierwszym momencie spojrzałem na hrabiego Bogdana z
niedowierzaniem.
-
Żartuje Pan? Czyżby ratunek był rzeczywiście tak dziecinnie prosty?
- Drogi
przyjacielu, przecież dokładnie w taki sposób znaleźliśmy się w tym pożałowania
godnym położeniu, więc tuszę, iż proces odwrotny musi przebiegać na podobnych
zasadach. W studiowanych w największej dyskrecji księgach Biblioteki Narodowej
znalazłem wiele poszlak, że powrót jest możliwy. Kilku wielkich lekarzy
odnotowało znakomite sukcesy przywracania ludzi ze śpiączki, co zważywszy na
opłakany poziom wiedzy medycznej może świadczyć o tym, że chodziło o inwersję.
Pacjenci po wybudzeniu tego nie potwierdzali, ale rozmawiamy przecież o
czasach, gdy za błachostki wysyłało się ludzi na stosy …
- Mogli
też zapomnieć co im się przytrafiło – ponownie wszedłem mu w słowo, co jak już
zauważyłem było jedyną metodą by włączyć się do dyskusji. Hrabia lubował się w
perorach.
- To
oczywiście także jest możliwe – zgodził się natychmiast.
- Czyli
można powiedzieć, że jesteśmy uratowani. – skomentowałem sprawę z entuzjazmem.
- No
tego bym nie powiedział. – ostrożnie stwierdił hrabia Bogdan. – Mimo prostoty
rozwiązania znajduję, że tak powiem, pewne obiektywne trudności.
-
Wystarczy przecież nawiązać kontakt wzrokowy …
- Pan
raczy zapominać, że do nawiązania owego kontaktu potrzebne nam są nasze ciała.
Pan do swojego nie może się dostać, ja natomiast nie wiem, gdzie spoczywa moje
– westchnął i zabrzęczał skrzydełkami. – Uwaga! – krzyknął po chwili.
Odwróciłem
się i natychmiast dałem nura w bok. Tuż za moim ogonem zatrzasnęły się
niebieskie szczypce. Z żalem czmychałem ku dnu, nie mając pojęcia, czy hrabia
Bogdan odfrunął, czy też czeka na pokrywie akwarium. Tak jak się spodziewałem,
rak wkrótce zgubił mój trop . Nie odznaczał się specjalnie dobrym wzrokiem,
czego o instynktach łowieckich nie dało się powiedzieć. Było kwestią czasu, by
odkrył moją kryjówkę. Czego, jak czego, ale czasu nie miałem z pewnością. Nie
wiedziałem gdzie jest moje ciało, nie miałem pomysłu jak się do niego dostać a
poza tym zastanawiałem się, gdzie podziewa się moja żona. Durne gupiki nadal
krążyły tuż pod powierzchnią, ciągle nie
rozumiejąc, że szpara w pokrywie nie oznacza pory żarcia. Poczułem ogromne
znużenie, a nadciągający mrok sprawił, że poczułem się okropnie senny. Nie
zamknąłem oczu z tej prostej przyczyny, że ryby nie mają powiek, ale zapadłem w
coś w rodzaju letargu. Przez głowę przemykały mi różne scenariusze ratunku, z
których skok do napełnionej wodą torebki, którą hrabia Bogdan unosi za pomocą
przylg i z raźnym trzepotem skrzydełek transportuje do szpitala był tym
zdecydowanie najprostszym w realizacji i najmniej ryzykownym.
Hrabia
miał rację. Pomimo prostoty odwrócenia inwersji nasza sytuacja nadal była
beznadziejna. Usnąłem.
…
Konsultantka
medycyny ludowej wystukała kilka słów na klawiaturze i posłała je w
cyberprzestrzeń. Po chwili maleńkie okienko dialogowe zapulsowało.
- No!
Odezwał się wreszcie obibok jeden – wrzasnęła triumfalnie starucha. – Zaraz mu
napiszę do słuchu!
- To
może niech Pani najpierw spyta jak pomóc mojemu mężowi? Bo może jeszcze ten on
się obrazi i wyłączy? – zatroskała się żona Krzysztofa.
-
Spokojnie. Wyśpiewa wszystko jak na spowiedzi.
- A kto
to jest?
- A to
właśnie szaman, który wykładał podczas tej wymiany w Ameryce Południowej.
- O
Jezu! Toż przecież u nich pewnie jest czwarta nad ranem!
- No i
co z tego? Szamani nie powinni zbyt długo spać, bo im to mózgi otumania, a poza
tym skoro jest jasnowidzem, to mógł się nie kłaść spać, skoro przewidział, że
będę do niego dzwonić, prawda?
Zawarta
w słowach szeptuchy naciągana logika oszołomiła kobietę w stopniu większym niż
wzmianka o szamanach, jasnowidzach i telepatycznych atrakcjach.
- On
pyta, kiedy ostatni raz widziałaś męża przytomnego i gdzie to było.
- Ja
byłam w pokoju, to był wieczór. Oglądałam Wojewódzkiego i …
- No
już nie miałaś czego oglądać! – stara weszła jej w słowo – no dobra, mów dalej!
-
Krzysztof był w kuchni, piwo poszedł sobie wziąć z lodówki i ryby przy okazji
nakarmić. A potem to już usłyszałam hałas, pobiegłam tam, a on jak długi leżał
na terakocie... Pisze mu to Pani?
- Nie
muszę, odbiera cię telepatycznie.
- To po
co wam ten skype? – zdumiała się kobieta.
-
Trzeba przecież zachowywać pewne procedury, cicho bądź!
Okno
dialogowe ponownie zapulsowało.
- Pyta
się o te ryby. Chce wiedzieć, czy mieszkacie nad rzeką.
- Nad
rzeką?
- No
powiedziałaś, że w kuchni ryby karmił…
-
Akwariowe!
Stara
podrapała się po głowie i stukając paznokciami po blacie czekała na odpowiedź
szamana.
- Masz
prosto usiąść i odtworzyć w pamięci całą scenę. To jak siedziałaś w pokoju i
to, co zobaczyłaś w kuchni. Nie kręć się, bo zakłócisz przekaz.
Kobieta
zamknęła oczy i wyprostowała się. Po chwili poczuła, że ktoś grzebie jej w
mózgu, ale dla dobra sprawy nawet się nie wzdrygnęła i cierpliwie czekała, aż
cudzy umysł zduplikuje jej wspomnienia i odejdzie.
- Już
po wszystkim, otwórz oczy – rozkazała starucha.
Po
chwili zapulsowało okienko na monitorze.
-
Inwersja … - przeczytała pojedyncze słowo żona Krzysztofa. – Co to znaczy?
- W
konkretnym przypadku twojego męża oznacza tyle, ze jego dusza została zamknięta
w akwarium. – odparła konsultantka.
Kobieta
przez chwilę wpatrywała się w konsultantkę zdumionym wzrokiem, po czym
zemdlała. Osunęła się wprost na zdobiony fikuśnymi wzorkami turecki dywan.
…
Musiałem
porządnie przysnąć, bo gdy ponownie odzyskałem ostrość widzenia, za oknem
rodził się słoneczny świt. Gupiki nadal kotłowały się przy karmniku,
najwyraźniej zupełnie nie przejmując się czwartą nieprzespaną dobą. Były jak
psy Pawłowa. Paliło się światło, czyli ciągle trwał dzień. Pokrywa była
otwarta, czyli zaraz posypie się żarcie. Zero wniosków. Ich pamięć krótkotrwała
najwyraźniej resetowała się po kilku sekundach. Obrzuciłem wzrokiem piaszczyste
dno i przypomniałem sobie, że pod spodem znajduje się czarny żwir, którego nie
chciało mi się usunąć przy zmianie dekoracji w akwarium. W jednej chwili w
mojej głowie narodził się plan i rzuciłem się w odległy kąt za kokosem, gdzie
warstwa piasku była najcieńsza.
Pracowałem
przez cały poranek, kalecząc co chwilę delikatny rybi otwór gębowy,
przystosowany raczej do skubania pokarmu, niż orania pokładów żwiru. Byłem
mniej więcej w połowie, gdy z góry doszło do mnie znajome bzyczenie. Hrabia
Bogdan siedział na samym brzegu pokrywy i najwyraźniej był czymś niezmiernie
podekscytowany. Wypuściłem z ust czarny kamyczek i popłynąłem w górę.
-
Zgaduję, że ten nieokrzesany skorupiak nie zdołał wyrządzić Panu krzywdy. –
zagaił kurtuazyjnie hrabia.
- Udało
mi się umknąć, dzięki Bogu – odparłem.
-
Pozwalam sobie niepokoić Pana tak wcześnie, ponieważ przyszło mi do głowy pewne
rozwiązanie.
- Mnie
również drogi Panie, ale chętnie posłucham dobrych nowin.
- Ach
przyjacielu! – westchnął z egzaltacją mój rozmówca. – Przez miesiąc mej niewoli
niejeden karkołomny pomysł przychodził mi do głowy, a liczne próby odnalezienia
ciała spełzły na niczym! Nie muszę oczywiście mówić, że niejednokrotnie opadała
mnie rezygnacja a jednym pocieszeniem była wątła nadzieja na spotkanie kogoś,
kto potwierdziłby moją teorię i pomógł przedostać się do ludzkiego świata.
- Ad
rem, drogi hrabio! – przerwałem słowotok stanowczym żądaniem.
-
Oczywiście, drogi przyjacielu – hrabia odchrząknął uroczyście. – Wymyśliłem
sposób na wydostanie nas obu z tego wyjątkowo niedogodnego położenia, które,
jeśli mam być szczery z każdym dniem doskwiera mi coraz mocniej i …
- Coż
to za sposób? – wtrąciłem niecierpliwie.
-
Zaświtało mi w głowie, że wspólnymi siłami powinniśmy wymóc na pańskiej
małżonce, by przywiozła pańskie ciało tutaj. Zostawimy jej różne znaki, notatki
i wskazówki, i jeśli jest mądrą kobietą …
- Jest.
- … to
skojarzy fakty i pomoże Panu wrócić do właściwej postaci a Pan …
-
zlokalizuję Pańskie ciało, ponieważ moje palce ważą znacznie więcej niż mucha i
z pewnością obsłużą Google.
- No
właśnie! – ucieszył się hrabia Bogdan. – Teraz tylko musimy opracować system
wiadomości i wcielić je w czyn.
-
Pozwolę sobie zauważyć – bezwiednie przejąłem barokową stylistykę muszego
arystokraty – że pierwsza informacja wkrótce będzie gotowa. – Pomachałem płetwą
wskazując na jasne dno akwarium. Czarne żwirkowe litery były doskonale
widoczne.
-
H..E…I.. – przeliterował hrabia. – Cóż to na Boga znaczy?
- Gdy
skończę, to będzie HELP – wyjaśniłem.
- Ach
te zapożyczenia – cmoknął z dezaprobatą Lubomirski.
- Pan
raczy wybaczyć – wycedziłem zimno – ale oszacowałem liczbę liter w polskim
słowie „RATUNKU”, po czym porównałem je z angielskim „HELP” i okazało się, że
usypanie tego drugiego zajmie mi o połowę mniej czasu, co dla nas obydwu
oznacza szybsze wyzwolenie.
Hrabia
przyssał się do pokrywy. Jego trąbka łapczywie zbierała gnijące szczątki
akwariowej rzęsy. Jego musza natura momentami brała górę nad ludzkim
intelektem, co było całkowicie zrozumiałe.
- Panie
hrabio! – krzyknąłem. – Bogdan! – użyłem poufałej formy, ale to również nie
wybiło muchy z transu żarcia.
Wzruszyłem
płetwami i odpłynąłem w stronę dna, by dokończyć czarny napis. Z oddali
doleciało do mnie niecierpliwe bzyczenie, które w swobodnym przekładzie
oznaczało mniej więcej tyle, co „muszę natychmiast dostać się na trawnik. Pies
Nowaków zrobił wielką kupę”.
Byłem
już przy „P”, gdy zobaczyłem raka. Pospiesznie wyplułem resztę kamyczków i
czmychnąłem do kryjówki. Przytuliłem się do szyby.
…
- No
obudź się! – Starucha potrząsnęła zwiotczałym ciałem kobiety.
Żona
Krzysztofa powoli wynurzała się z niebytu. Zamrugała powiekami i ustabilizowała
obraz szeptuchy na wprost swojej twarzy. Z pełną mocą wróciła do niej chwila, w
której siedziała na taborecie a zamorski szaman powiedział jej, że jaźń
Krzysztofa pływa obecnie w kuchennym akwarium.
- To
niemożliwe! Takie rzeczy się nie dzieją naprawdę! – rozpaczliwy w zamierzeniu
krzyk w rzeczywistości okazał się ochrypłym szeptem.
Szeptucha
uniosła ostrożnie głowę kobiety i podsunęła do jej wyschniętych ust szklankę z
wodą.
-
Możliwe, możliwe – zaszemrała łagodnie i uśmiechnęła się do świętych obrazków
wiszących na ścianie. Lata pracy ezoterycznej wyrobiły w niej przekonanie, że
nie należy dziwić się niczemu, a każdy, nawet najbardziej nieprawdopodobny
scenariusz jest do zrealizowania. Wszystko zależy od nakładu sił. Miała takiego
wnuczka w sąsiedniej wsi, który jak się porządnie skupił, to przenosił stóg
siana na pole Stachańskiej. Oj miała z tego szeptucha przednią atrakcję, gdy te
kundle pomieszane, znaczy wnuki Stachańskiej wybiegały i gorączkowo przekładały
siano za miedzę.
- Co ja
mam teraz zrobić? – załkała żałośnie żona Krzysztofa.
- A jak
myślisz?
Kobieta
usiadła na wersalce i odrzuciła koc. Przez chwilę wodziła nieprzytomnym wzrokiem
po starusze i błyskających na niebiesko monitorach.
- Mam
iść do domu i znaleźć męża w akwarium? – pytanie nosiło silne znamiona
niedowierzania.
Konsultantka
medycyny ludowej wzruszyła ramionami i pogłośniła telewizor. Szedł milion
dwudziesty trzeci odcinek Mody na Sukces. Brooke właśnie udowadniała Ridge’owi,
że cioteczna kuzynka pasierbicy matki niestety powiła bliźnięta i że tak się
dziwnie złożyło, że owe dzieci są dziećmi Ridge’a. Co, jakby się zastanowić,
pewnie oznaczało zdradę, ale nikt już na tym etapie nie był w stanie wyjaśnić
kto i kogo zdradzał.
-
Dziecko drogie, mąż siedzi w akwarium, załatw ciało, które leży bez sensu w
szpitalu i wszystko się wyjaśni.
- Co
się wyjaśni?
- Oj
dałabyś spokój! – ofuknęła ją zapatrzona w ekran stara. – Rób co ci się mówi.
Ciało do domu zawieź.
Kobieta
namierzyła drzwi wyjściowe. Narzuciła na ramiona kurtkę i chwyciła klamkę.
-
Poczekaj – całkiem przytomnym głosem odezwała się gospodyni. – Rachunek muszę
wystawić!
Wyciszyła
telewizor i usiadła do komputera. Przez chwilę stukała w klawiaturę.
-
Proszę! – ogłosiła triumfalnie. – Rachunek! Nawet w kasę fiskalną mnie wrobiły
te urzędasy…
Żona
Krzysztofa spojrzała na świstek papieru i bez dyskusji podpisała.
-
Sprowadź męża jak najszybciej do domu i posadź przed akwarium. Powinno pomóc, a
jeśli nic się nie stanie, to zadzwoń do mnie. – Stara wręczyła jej wizytówkę i
energicznie podreptała w stronę fotela.
Oszołomiona
kobieta wyszła na zewnątrz i zanurzyła się w mroczny las. Oświetlała sobie
drogę komórką i z duszą na ramieniu kierowała się w stronę szosy.