Podobno o gustach się nie dyskutuje. Podobno. Nie ma również
możliwości, żeby ludzie byli całkowicie jednomyślni i – co już
całkowicie wykluczone – by identyczne odczucia towarzyszyły im podczas
oglądania filmu czy też czytania książki. Niech więc czytelnika
niniejszej recenzji nie zniechęca fakt, że pierwsze dziesięć stron
najnowszego dzieła pani Briggs przeczytałam w grobowej ciszy, po czym
zapłakałam nad swoim ciężkim losem recenzenta.
Bohaterką książki „Wilczy trop” jest wilkołaczyca Anna z
chicagowskiego stada, którego przywódcą jest podły i okrutny Leo. Swoją
podwładną traktuje bardzo źle, a do tego przymyka oko na liczne brudne
sprawki pozostałych członków stada. Chicago nierządem stoi, ale tylko do
momentu, w którym szef wszystkich amerykańskich wilkołaków przysyła
swojego syna, Charlesa, by ten zrobił ze stadem Leo porządek. Nie trzeba
być Nostradamusem, by przewidzieć, że biedna, uciemiężona Anna zakocha
się w silnym i sprawiedliwym Charlesie. Oczywiście z wzajemnością. Jak
zwykle w takich historiach bywa, zakochana para nie będzie miała zbyt
wiele czasu na wymianę czułości, ponieważ tuż obok czai się wróg. A
zadaniem wroga jest przeszkodzić w rozkwicie pięknego, szlachetnego
uczucia.
Po raz kolejny okazuje się, że połączenie bajki o Kopciuszku z
trudnym w realizacji romansem krwiożerczych i długowiecznych
(oczywiście) bestii doskonale się sprawdza w literaturze adresowanej do
rozhisteryzowanych nastolatek. Mechanizm jest prosty, z powodzeniem
stosowany przez S. Meyer oraz rzesze jej naśladowców, więc dlaczego
miałby nie zadziałać w przypadku wilkołaków P. Briggs? Najwyraźniej
działa, i to świetnie. Anglojęzyczne recenzje z blogasków miłośniczek
wampirów i wilkołaków są niezwykle entuzjastyczne, więc nasze rodzime
nastolatki też pewnie zachwyci cudowna historia wielkiej miłości pary
wilkołaków. W tym miejscu chciałam pochwalić robotę tłumaczki, która
próbowała okiełznać bezrefleksyjny słowotok autorki. Nie do końca się
udało, ale dzieło finalne jest przecież mocno uzależnione od materiału
wyjściowego. Tłumaczka nie mogła dowolnie modyfikować truizmów
wypisywanych przez autorkę. Dobrze jednak, że te mądrości i prawdy
życiowe są przynajmniej wygłaszane w miarę poprawnym językiem. A to już
coś.
Literatura nigdy nie składała się wyłącznie z dzieł najwyższego lotu.
I bardzo słusznie. Nie każdego musi zachwycać fantastyka naukowa czy
kryminał z polityczną intrygą w tle. Czy nam się to podoba, czy nie -
istnieją na świecie setki tysięcy osób płci żeńskiej, które czytają z
wypiekami na twarzy ckliwe romanse z naiwną fabułą. Nie podejmuję się
rozstrzygania, czy to dobrze, że w ogóle czytają, czy jednak
niekoniecznie. Ograniczę się jedynie do gorącej zachęty kierowanej do
romantycznych dziewcząt: gimnazjalistki, marsz do księgarni! Będziecie
zachwycone.
Ja niestety nie byłam.