Słoneczni wędrowcy
Kim Stanley Robinson jest pisarzem doświadczonym.
Dość powiedzieć, że „2312” jest siedemnastą powieścią w jego dorobku, a jego
trylogia marsjańska otrzymała prestiżowe nagrody literackie, takie jak Nebula
(Za powieść „Czerwony Mars”) oraz Hugo i Locus (za powieści „Zielony
Mars” oraz „Błękitny Mars”). Można więc było oczekiwać, że najnowsze dzieło
autora będzie prezentowało wysoki poziom literacki. Od amerykańskiej premiery
minęło trochę czasu, Robinson otrzymał za „2312” nagrodę Nebula w kategorii
„powieść roku”, a anglojęzyczne recenzje są zdecydowanie pochlebne.
Lektura zapowiadała się więc obiecująco.
Swan, główna bohaterka powieści, jest rodowitą
mieszkanką Terminatora, przesuwającego się nieustannie po szynach
merkuriańskiego miasta. Warunkiem przetrwania na Merkurym jest pozostawanie w
strefie mroku. Życie na planecie to ciągła ucieczka przed zabójczym świtem. Są
ludzie, którzy stworzyli z niej styl życia podsycany nieomal religijnym kultem
słońca. To właśnie oni pieszo przemierzają planetę, ścigając się z nadchodzącym
dniem.
Ten intrygujący pomysł jest ledwie wstępem do
rozbudowanej powieści, w której ludzkość skolonizowała cały Układ Słoneczny,
tworząc nowe społeczeństwa i raz na zawsze zmieniając definicję słowa „dom”.
Ziemia, choć nadal nazywana kolebką ludzkości, jest przeludniona i pozostaje w
bardzo złej kondycji ekonomicznej. Poziom zanieczyszczeń doprowadził do
katastrofalnych zmian środowiska i wyginięcia większości gatunków zwierząt.
Bardziej zamożne społeczeństwa zamieszkują pozostałe planety systemu. Część z
nich, w tym Mars, zostały poddane całkowitemu terraformingowi, stając się
pokrytymi morzami i roślinnością, przyjaznymi ludziom ekosystemami.
Akcja powieści zawiązuje się na Merkurym, gdzie
Swan poznaje Wahrama. Ten pochodzący z Tytana nieco tajemniczy człowiek wciąga
Merkuriankę w śledztwo, które obejmuje swoim obszarem cały Układ Słoneczny.
Podróżując wraz z nimi, czytelnik ma okazję przyjrzeć się wykreowanemu przez
autora światu. Tym, co od razu rzuca się w oczy, jest ogromne bogactwo
szczegółów. Większość powieści wybiegających akcją w odległą przyszłość
koncentruje się mocno na fabule, a tło zdarzeń pokazuje jedynie wycinkowo. W
„2312” przyszłość ludzkości przedstawiono ze spektakularnym rozmachem. Robinson
opisuje planety, miasta, skomplikowane układy społeczne, zmiany fizjologiczne w
organizmie człowieka, systemy wierzeń, zagadnienia ekonomiczne, ekologiczne, a
nawet turystykę ludzi nazywanych przestrzeniowcami. Całość układa się w barwną
i logiczną mozaikę, a autora nie daje się przyłapać na jakiejkolwiek
nieścisłości. Rozmach powieści jest imponujący, a czytelnik ma wrażenie, że
dzięki Robinsonowi podgląda tych, którzy przyjdą na świat za trzysta lat.
Bez wątpienia mamy do czynienia z powieścią
wybitną. Taką, która na zawsze wejdzie do kanonu literatury SF. A nam,
czytelnikom, pozostaje oczekiwanie na kolejny błyskotliwy projekt Kima Stanleya
Robinsona.
Brawo, autorze. Chylę czoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz